Małżonkowie nie zawsze są rodziną. Co do zasady małżonek, z którym rodzic wnioskujący o świadczenie wychowawcze nie ma orzeczonej separacji lub rozwodu, musi być uznany za członka rodziny. / ShutterStock. Jeśli ojciec dziecka tylko formalnie pozostaje w związku małżeńskim, bo w praktyce nie mieszka i nie wychowuje potomka
Oliwier – kilkumiesięczny syn Natalii i Konrada jest w rodzinie zastępczej. Trafił tam po decyzji sądu, z którą nie zgadzają się rodzice. Sprawą zainteresował się Rzecznik Praw Dziecka, a rodzice walczą, by dziecko jak najszybciej do nich dramatu młodych rodziców z Jasła zaczął się w listopadzie ubiegłego roku. 20-letnia Natalia wieczorem wraz z synami wróciła do swojego mieszkania w Jaśle. Starszy Wiktor zasnął. - Wtedy zauważyłam, że z Oliwerem dzieje się coś niepokojącego, wyglądał jakby tracił przytomność. Był wiotki jak lalka - mówi nam matka chłopca, który urodził się w sierpniu 2021 roku. Kobieta chciała ratować dziecko. Jak relacjonuje, próbowała wdmuchiwać powietrze do ust chłopca. Od razu zadzwoniła po babcię Oliwiera, która natychmiast zjawiła się u córki. Niemowlę – tak twierdzą kobiety - wyglądało jakby nie było z nim kontaktu. - Miałyśmy wrażenie, że nie oddycha. Zawiadomiłyśmy pogotowie ratunkowe. Byłyśmy bardzo wystraszone – mówi nam babcia o życieKobiety relacjonują, że wówczas zaczęły potrząsać Oliwierkiem i tylko wtedy łapał oddech i otwierał oczy. – Chciałyśmy go ratować, bałyśmy się, że pogotowie nie dojedzie na czas - mówią kobiety. Ratownicy, którzy dotarli na miejsce, początkowo nie chcieli zabrać chłopca do szpital. – Twierdzili, że dziecko jest senne. Jednak zaczęłyśmy nalegać, by dziecko pojechało na badania – opowiada babcia chłopca. Po przyjeździe do szpitala okazało się, że stan chłopca jest bardzo ciężki. Nie było z nim kontaktu. W trybie pilnym został przetransportowany do Wojewódzkiego Szpitala Klinicznego nr 2 w Rzeszowie. Tam wykonano badania i okazało się, że w główce niemowlaka widoczne są liczne wylewy, niektóre z nich znajdowały się w stanie wcześniakiem- Lekarka ze szpitala w Rzeszowie, bez rozmowy z nami, zawiadomiła prokuraturę o możliwości podejrzenia przestępstwa znęcania się nad Oliwierem. Byliśmy zaskoczeni takimi zarzutami. Początkowo nikt z lekarzy nie chciał z nami rozmawiać na temat stanu zdrowia wnuka. Dopiero później, kiedy zauważono jak martwimy się o chłopca, udzielono nam informacji – mówi babcia chłopca tłumaczą, że lekarz neurolog, który konsultował dziecko stwierdził, że wylewy wewnątrzczaszkowe mogły powstać u Oliwiera samoistnie, albo nawet podczas niewinnej zabawy, czy kołysania dziecka. Chłopiec urodził się jako wcześniak. Jedna z lekarek stwierdziła, że Oliwier od początku powinien pozostawać pod opieką neurologa. – Po porodzie nie usłyszałam od żadnego lekarza o takich zaleceniach – ubolewa matka zastępczaSąd Rejonowy w Jaśle umieścił Oliwiera w rodzinie zastępczej, u obcych ludzi. Wszczęto postępowanie w Prokuraturze Rejonowej w Jaśle pod zarzutem nieumyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu i już w kwietniu br. śledczy Prokuratury Rejonowej w Jaśle skierowali do sądu akt oskarżenia przeciwko matce Oliwierka. Kobieta jest oskarżona o to, że od sierpnia do 15 listopada 2021 r. potrząsała ciałem syna czym nieumyślnie spowodowała liczne krwiaki środczaszkowe, co doprowadziło do ciężkiego stanu toku postępowania przesłuchano wielu świadków, w tym lekarz rodzinną Oliwierka, położną, która odwiedzała rodzinę, a także sąsiadkę. Wszyscy zgodnie twierdzili, że nigdy nie widzieli żadnych niepokojących sygnałów. - Położna chwaliła Natalię, że mimo młodego wieku bardzo dobrze opiekuje się dzieckiem. Zarówno położna jak i lekarz rodzinny stwierdziły, że Oliwier każdorazowo był rozbierany na wizycie i nie było żadnych śladów na jego ciele, które świadczyłyby o stosowaniu wobec niego przemocy – relacjonuje zeznania babcia chłopca. Przeprowadzono również wywiad środowiskowy by sprawdzić, jak rodzina opiekuje się drugim, dwuletnim już Wiktorem. Kurator stwierdził, że dziecko jest otwarte, uśmiechnięte. Ma zabezpieczone wszystkie potrzeby, zabawki dostosowane do wieku. Stwierdził, że rodzice dobrze opiekują się starszym synem się od muruDziadkowie niemowlaka złożyli do sądu w Jaśle wniosek o ustanowienie ich rodziną zastępczą na czas postępowania w sądzie rodzinnym. - Dowiadywałam się, że w pierwszej kolejności dziecko powinno być umieszczane w rodzinie spokrewnionej na przykład u dziadków, dlatego walczymy, aby Oliwier do nas wrócił. Sąd jednak oddalił wniosek, uznając, że stwarzamy zagrożenie dla Oliwiera. Pomagałam Natalii w opiece nad chłopcami i sąd uznał, że musiałam robić to nieprawidłowo. To dla mnie bardzo krzywdzące – oburza się babcia umieszczeniu Oliwiera w rodzinie zastępczej, jego rodzice chcieli się z nim jak najczęściej spotykać. Mają jednak utrudniony kontakt z chłopcem. Spotkania są wyznaczane bardzo rzadko i trwały krótko. - Jak możemy budować więź z dzieckiem, które widzimy kilka razy w miesiącu przez godzinę – pyta ze łzami w oczach pani odmowaKiedy sąd rodzinny odrzucił wniosek dziadków Oliwierka o zostanie rodziną zastępczą, to taki wniosek przygotowała ciotka chłopca. Kobieta wraz z mężem przeszła pozytywnie kontrolę z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Jaśle i Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Jaśle. - Panie chwaliły nas, że mamy bardzo dobre warunki do opieki nad Oliwierem - mówi Monika, ciotka chłopca. I dodaje, że wspólnie z mężem mieli nawet propozycję, by zostać w przyszłości zawodową rodziną zastępczą. Jednak pomimo dobrych opinii jasielski sąd po raz kolejny odrzucił wniosek. Rodzice proszą też sąd o powołanie do sprawy biegłego neurologa dziecięcego. – Skoro lekarz neurolog sam powiedział, że wylewy u wcześniaków mogą pojawić się samoistnie, to taki dowód jest potrzebny. Tym bardziej, że taki wylew zauważono też w grudniu, kiedy już mój syn od ponad miesiąca był w szpitalu – uzasadnia 20-letnia matka przyjrzy się sprawiePani Natalia i jej rodzina w bezsilności, zawiadomili Rzecznika Praw Dziecka. Rzecznik po przeanalizowaniu wniosku wraz z załącznikami, zdecydował się przyjrzeć sytuacji małoletniego Oliwiera. Poinformował również, że zwrócił się do sądu w Jaśle o przesłanie akt sprawy rodzinnej do analizy. – W sprawach indywidualnych, ze względu na konieczność ochrony dobra dziecka, Biuro Rzecznika Praw Dziecka nie udziela informacji – usłyszeliśmy w biurze prasowym Rzecznika Praw Dziecka. - Mamy nadzieję, że w końcu osoba kompetentna spojrzy na naszą sprawę obiektywnie i uzna, że Oliwier powinien trafić z powrotem do rodziny, a nie wychowywać się u obcych ludzi – podsumowuje babcia ofertyMateriały promocyjne partnera W przeciwieństwie do rodziców są nie tylko odbiorcami czy konsumentami informacji dostępnych w sieci, ale też je tworzą. Pokolenie Z. Pokolenie Z tworzą osoby urodzone w latach 1995–2010, a w opinii niektórych badaczy dopiero po 2000 roku, czyli wtedy, gdy znacząco wzrosło znaczenie Internetu oraz elektronicznych gadżetów.główna Dodano: 20:06:31 przez: patka1324 Ukryj komentarze(21)Dodaj komentarze Aby dodać komentarz musisz się zalogować Najwyżej oceniony komentarz:pokażDla mnie? Zawodnik na pół strzała. Kuźwa ile to człowiek takich kozaków przemienił.... Znający temat wiedzą o co kościoła, czy pies z BOA? Dla mnie? Zawodnik na pół strzała. Kuźwa ile to człowiek takich kozaków przemienił.... Znający temat wiedzą o co skąd jego fotkę masz????komentarz usunięty przez moderatorakomentarz usunięty przez moderatorakomentarz usunięty przez moderatoraWidzisz chociaż umiemy się bawić bo u was miłośników lgbt to tak dretwo 😁 kobiety z jajami a faceci jak Na protestach lewakow same takie urodziwe jak lampartowa i jachira co wcina swoje wszy 🤣komentarz usunięty przez moderatoraJa nikogo nie obrażam bez powowu tym bardziej kobiet. Tobie to przychodzi bez większego problemu. Jestem ciekaw czy przy takim narodówcu w cztery oczy byś tak cwaniakowal czy zrobił pod siebie bo nie jesteś na wiocha 🤣komentarz usunięty przez moderatoraNigdy nie zrobiłeś literówki hipokryto? Masz jakieś niedorozwiniecie psychiczne skoro twierdzisz że nikogo nie obrażasz 😁 nie wierzę że komuś obiles mordę. Tacy jak ty napinacze internetowi są zazwyczaj w realu 🤣komentarz usunięty przez moderatoraLiterówka literówka ale chwaty? 🤣 Ale z ciebie dzban sam to udowadniasz tutaj. Pisz co chcesz o pisie i bakiewiczu bo w zasadzie jestem również ich przeciwnikiem więc mnie to nie rusza 🤣 wchodzę z tobą w głupie dyskusje bo nie lubię chamstwa w internecie 🤣komentarz usunięty przez moderatorakomentarz usunięty przez moderatoraPokaz mi kiedy obraziłem kobiety 🤣 nie ściemniaj chciałeś napisać chwast ale fartem trafiłeś że znalazłeś takie słowo. Jesteś za głupi żeby takie znać 🤣komentarz usunięty przez moderatorakomentarz usunięty przez moderatoraJak obraziłem? Napisałem że wszy zjada co było widać na filmie bo co można wyciągnąć z włosów i zjeść że smakiem? . Gdzie tu obrażanie? Weź nie dopowiadaj sobie. Sam teraz udowadniasz ze głupi jesteś 🤣 komentarz usunięty przez użytkownikaAbsurdy polecane przez Przecież to parafia 'niepokalanego poczęcia'. Duda: trzeba zacisnąć zęby Tak to dziś widzę Oswiecenie narodu, najwiekszym wrogiem sekty kosciola!Widzę, że nie jestem sama. U mnie może nie aż tak, ale też nieciekawie. Gdyby nie mąż i jego Rodzina, już by mnie tu nie było. Miałam ciężką depresję poporodową, przez co omal nie wylądowałam w psychiatryku… chciałam odebrać sobie życie tylko brakło odwagi. Skończyło się na terapii grupowej.
Nie pamiętam, w jaki sposób rozmowa zeszła na tematy polityczne, ale z pewnością nie planowałem tego — od miesięcy ostrożnie podchodziłam do tematu z moimi rodzicami. Był rok 2018, a ja siedziałam w swoim pokoju w małym miasteczku akademickim w Zachodniej Wirginii, gdzie przeprowadziłam się z Rosji niecałe dwa lata wcześniej. Moja mama była w Rosji, po drugiej stronie rozmowy FaceTime podczas jednego z naszych cotygodniowych spotkań i wyglądała na spiętą — nie mówiłam pozytywnie o Władimirze Putinie. To było coś prostego, powiedziałam coś w stylu: "Putin nie jest dobry dla Rosji" albo "To nie jest patriotyczne ignorować wszystkie złe rzeczy w kraju, mając nadzieję, że same się rozwiążą". Odwróciła się od kamery, próbując ukryć łzy. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, zanim zmieniłam temat. Od kiedy to polityczny spór ma moc doprowadzania mojej matki do płaczu? Jak bardzo moja rodzina została przekształcona przez propagandę, skoro ja sama wymknęłam się z jej szponów? Podobnie jak moi rodzice, byłam kiedyś proputinowska. Myślałam, że Rosja "uratowała" Krym przed neonazistowskimi rebeliantami, że padła ofiarą globalnej kampanii oszczerstw, ponieważ świat nie mógł znieść faktu, że Rosja jest tak duża i bogata w ropę. Ale odkąd przeprowadziłam się do Stanów Zjednoczonych, by zdobyć drugi licencjat, zakochałam się w dziennikarstwie i zdałam sobie sprawę, że moje poglądy polityczne nie są zakorzenione w faktach, ale w trwającym całe życie kontakcie z kremlowską machiną propagandową. Moja rodzina nadal mieszka w Rosji i z biegiem lat poglądy moich rozsądnych, świetnie wykształconych i niegdyś liberalnie nastawionych rodziców stały się mi niemal obce. Podobnie jak wielu Rosjan, wierzą oni, że inwazja na Ukrainę to tylko "operacja mająca na celu wyeliminowanie neonazistów". Od czasu tej rozmowy z moją matką odbyłam wiele podobnych rozmów z moimi rodzicami. Teraz to ja jestem zwykle tą, która zostaje zraniona. Te rozmowy nigdy nie były łatwe, ale teraz, w obliczu wojny w Ukrainie, są równie ważne, co obrzydliwe. Ludzie wierzący rosyjskiej propagandzie ponoszą koszty — i to krwawe. Mam nadzieję, że osoby posługujące się językiem rosyjskim będą powoli zmniejszać poparcie dla Putina w naszych propagandowych rodzinach. Może przynajmniej przekonamy naszych bliskich, że rozlew krwi jest zły. Nie zrezygnowałam z moich rodziców. Może i żyjemy na różnych kontynentach, ale to polityka nas rozdzieliła. Foto: Mark Schiefelbein / Getty Images Władimir Putin Putin wydawał się młody i obiecujący Podobnie jak wielu ludzi z mojego pokolenia, którzy dorastali w czasach Putina, przez większość życia byłam w dużej mierze apolityczna. Dorastałam w rodzinie pedagogów w Joszkar-Oła, stolicy republiki Mari El, jednego z najbiedniejszych regionów Rosji. Moja babcia, która mieszkała z nami, tęskniła za Związkiem Radzieckim. Podobała jej się idealistyczna idea jedności i pewność, że znajdzie się dla niej praca — była uwielbianym przez uczniów profesorem języka niemieckiego i cieszyła się stabilnym i pewnym zatrudnieniem. Nauczyła mnie pionierskich piosenek z czasów sowieckich i często powtarzała, że ludzie byli wtedy bardziej życzliwi. Zastanawiam się, czy byli "życzliwsi", bo obawiali się, że ktoś na nich doniesie. Kiedy Putin stał się jasną gwiazdą, moja babcia była zachwycona. Został mianowany na premiera w 1999 r. przez ówczesnego prezydenta Borysa Jelcyna, a jego wielki wzrost popularności wynikał z tego, jak zareagował na serię zamachów bombowych w budynkach mieszkalnych w tym samym roku — to był rosyjski 11 września, w którym zginęło ponad 300 osób, a wiele zostało rannych. Putin obarczył winą za zamachy Czeczenów i stało się to jednym z uzasadnień drugiej wojny czeczeńskiej. Znacznie później dowiedziałam się, że niektórzy historycy i dziennikarze przypisują te zamachy bombowe Federalnej Służby Bezpieczeństwa, znanej jako FSB, która chciała doprowadzić do wyboru ich byłego dyrektora Putina na szefa państwa. Kiedy byłam dzieckiem, Putin wydawał się młody i obiecujący. Moja babcia zabrała mnie ze sobą, by głosować na niego w wyborach w 2000 r. Aby podzielić się emocjami związanymi z tą historyczną chwilą, podniosła mnie do góry i pokazała, gdzie mam zaznaczyć krzyżyk na karcie do głosowania. Początkowa ekscytacja Putinem z biegiem lat osłabła. Oczekiwaliśmy, że zmieni nasze życie na lepsze, ale gdy nic się nie poprawiło, zaczęliśmy się nadzieją męczyć. Drogi nadal były w rozsypce, policja drogowa i lokalni urzędnicy nadal byli skorumpowani, pensje były niskie, a podatki wysokie. Nie przyszło mi nawet do głowy, że w innym miejscu ludzie zagłosowaliby na kogoś innego podczas następnych wyborów — może dlatego, że jedyne opcje, które widzieliśmy w wiadomościach, były albo niekompetentne, albo były pajacami. Uciekłam się do całkowitego ignorowania polityki. Nadzieja wróciła w 2008 r., kiedy Dmitrij Miedwiediew, premier Putina, został wybrany na prezydenta. Razem z moimi rówieśnikami myśleliśmy, że może on uczyni z Rosji prawdziwą demokrację. W tym czasie zmieniłam już szkołę. Po raz pierwszy miałam nauczycieli, którzy próbowali skłonić nas do ponownego przeanalizowania historii Związku Radzieckiego i zakwestionowania obecnego stanu Rosji, nawet jeśli oznaczało to krytykę Kremla. Jeden nauczyciel odważył się nawet skrytykować rządy Stalina i represje polityczne, w wyniku których zginęły miliony ludzi. Nie chodziło o to, że ci nauczyciele byli wyjątkowi — po prostu tak się złożyło, że nie miałam z nimi wcześniej do czynienia. Ta moralna jasność wydawała mi się obca. W miarę upływu czasu stało się jasne, że Miedwiediew jest tylko rozgrzewką przed powrotem Putina. W 2008 r., za rządów Miedwiediewa, nowa poprawka do konstytucji wydłużyła czteroletnią kadencję prezydenta do sześciu lat. We wrześniu 2011 r., kiedy Putin ogłosił, że będzie ponownie ubiegał się o prezydenturę w 2012 r., moi przyjaciele i ja zrozumieliśmy, że oznacza to dużą szansę na kolejne 12 lat rządów Putina. Nie był to z pewnością demokratyczny kierunek, na który ja i moi przyjaciele liczyliśmy w Rosji. W grudniu tego samego roku w całym kraju wybuchły największe od lat 90. protesty antyrządowe w odpowiedzi na oskarżenie Putina i jego partii Jedna Rosja o sfałszowanie wyborów parlamentarnych. Zdjęcia tłumu skandującego "Putin to złodziej!" i "Rosja bez Putina!" w jakiś sposób trafiły do mnie na WKontacie, rosyjskim portalu społecznościowym inspirowanym Facebookiem. Moi przyjaciele i ja słyszeliśmy wystarczająco dużo słów o tym, że Putin jest skorumpowany, żeby w to uwierzyć. W końcu byliśmy wystarczająco dorośli, żeby głosować, i potraktowaliśmy to poważnie — badaliśmy kandydatów, dyskutowaliśmy o ich obietnicach z kampanii. Większość z nas lubiła Michaiła Prochorowa, oligarchę, który obiecał cofnięcie poprawki do konstytucji oraz rozprawienie się z państwową propagandą i korupcją. Wydawało się, że nasze pokolenie, które dorastało pod rządami Putina, może wreszcie coś zmienić. Nawet zaufanie mojej babci do Putina zachwiało się, a cała moja rodzina rozważała innych kandydatów. Ale w ostatniej chwili coś się zmieniło — pojawiła się fala negatywnych doniesień w prasie o Prochorowowie i pozytywnych o Putinie. Wydawało się, że Rosja potrzebuje kogoś doświadczonego, kto będzie nas chronił, Putin był jedynym wyborem. Kiedy nadszedł dzień wyborów, czułam się pokonana i zdezorientowana. Jedna z moich przyjaciółek czuła to samo. — Putin jest teraz jedynym racjonalnym wyborem, a moja niewykorzystana karta do głosowania i tak automatycznie zostanie zaliczona na jego korzyść — powiedziała mi. Nie było niespodzianką, że Putin został ponownie wybrany, mimo zarzutów o oszustwa. Ku mojemu zawstydzeniu, to aneksja Krymu sprawiła, że znalazłam się w obozie proputinowskim. Rewolucja Euromajdanu na Ukrainie w latach 2013-2014 otrzymała przyzwoitą ilość czasu antenowego w rosyjskich wiadomościach. Jednak zamiast pokazywać Ukraińców protestujących przeciwko skorumpowanemu rządowi i skutecznie obalających prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza, rosyjska narracja malowała nowy ukraiński rząd jako faszystowski gang i wychwalała wysiłki Putina, by ocalić Krym i jego etniczno-rosyjską ludność przed faszystowskimi rządami. Propaganda zaklinała się, że proces ten był demokratyczny. Pamiętam, jak zobaczyłam w internecie zdjęcie rzekomo krymskiego budynku mieszkalnego z wieloma rosyjskimi flagami wywieszonymi przez okna i pomyślałam, że to najbardziej autentyczny dowód, jakiego można potrzebować. Mój tata słyszał gdzieś, że nawet nasze rodzinne miasto przyjęło ukraińskich uchodźców, że Rosjanie ustępowali miejsca w kolejce po pomoc społeczną. Nabrałam szacunku do Putina. Według Centrum Lewady, niezależnej rosyjskiej organizacji badawczej, popularność Putina wzrosła z 69 proc. w lutym 2013 r. do 82 proc. w kwietniu 2014 r. Propaganda wylewa się zewsząd i przytłacza mnie. Łatwiej było przyjąć linię Kremla jako prawdę, niż kwestionować każdy mylący argument, jeden po drugim. Uwierzyłam, że zachodnie ataki na działania Putina są równoznaczne z atakami na mój kraj. Moje pojęcie patriotyzmu zmieniło się w ślepe poparcie dla Rosji. Tym razem nie rozmawiałam o tym z przyjaciółmi, ale byłam pewien, że oni czują to samo. W ciągu ostatnich lat zwykłym konsumentom wiadomości w Rosji jeszcze trudniej było znaleźć niezależne media. Trudności wzrosły od czasu rozpoczęcia wojny na Ukrainie, kiedy Putin podpisał ustawę, która grozi grzywną lub karą do 15 lat więzienia każdemu, kto rozpowszechnia fake news lub informacje niezaakceptowane przez Kreml. Niektóre serwisy informacyjne zamroziły swoją działalność, a wielu dziennikarzy opuściło kraj. Rosjanie, którzy nadal chcą otrzymywać prawdziwe wiadomości, używają VPN, aby uzyskać dostęp do stron informacyjnych, które zostały zakazane przez Kreml. Dla innych, takich jak moi rodzice, pozostaje zalew propagandy w telewizji i w prasie oraz w mediach społecznościowych. Wszystko, w co wierzyłam o Rosji, runęło w gruzy Wszystko się zmieniło, gdy w styczniu 2016 r. przeprowadziłam się do Wirginii Zachodniej, by zdobyć drugi stopień licencjacki. Nie byłam aktywnym politykiem, ale kiedy tylko pojawiała się okazja, broniłam Putina i Rosji przed tym, co uważałam za amerykańską propagandę. Pewnego razu moi przyjaciele oglądali film dokumentalny o tym, co się stało na Krymie, a ja zaczęłam się wydzierać, że wszystko jest albo sfałszowane, albo jest nieuczciwym przypadkiem wybierania fragmentów. Na pewno na Krymie nie było rosyjskich czołgów, a Rosjanie nikogo nie zabili. Często na dowód tego wyciągałam zdjęcie budynku mieszkalnego z rosyjskimi flagami. W większości przypadków ludzie po drugiej stronie takich wywodów albo nie przejmowali się na tyle, żeby się spierać, albo byli zbyt uprzejmi, żeby mnie zwyzywać. Jednak powoli zaczęło rosnąć moje podejrzenie, że coś jest nie tak z narracją Kremla. Przeprowadzka do Stanów Zjednoczonych fizycznie odsunęła mnie od świeżego dopływu propagandy — tylko sporadyczne argumenty proputinowskie docierały do mnie dzięki rozmowom z rodzicami. Zakochałam się w dziennikarstwie po dołączeniu do gazety uczelnianej, ucząc się, jak zbierać i weryfikować informacje. Kiedy pojawiły się pierwsze informacje o wpływie Rosji na wybory prezydenckie w 2016 r., broniłam Rosji przed każdym, kto chciał słuchać. Rosyjska propaganda nie dostarczała mi "faktów", więc czytałam wiarygodne anglojęzyczne raporty — i nie mogłam się w nich połapać. To było takie czarno-białe, nie przypominało prawdziwego świata. Podzieliłam się swoim zakłopotaniem z ojcem w Rosji. — Wiem, czego uczą nas na zajęciach z dziennikarstwa. Wiem, jak składa się artykuły i że dziennikarze cenią sobie fakty. Na jakim poziomie organizacji informacyjnej kłamstwa o Rosji trafiają do artykułów? — zastanawiałam się. W końcu zrozumiałam to pod koniec lata 2017 r., kiedy spędziłam trochę czasu w otoczeniu poważnych reporterów. Spotkałam się ze sprzeciwem wobec niektórych moich twierdzeń, że Rosja "uratowała" Krym i że Putin nigdy nie skrzywdziłby innych narodów. Pojechałam na konferencję dla dziennikarzy w Arizonie i powiedziałam jednemu lub dwóm bardzo utytułowanym reporterom, że amerykańskie media są wprowadzane w błąd w kwestii Rosji. Ich ciche rozbawienie bardzo mnie zdziwiło. Jeden z reporterów, którego pracę podziwiałam, tylko grzecznie się uśmiechnął i rzucił mi zabawne spojrzenie. Inny, o takim samym spojrzeniu, uznał moją opinię za interesującą i szybko przedstawił mnie swojemu przyjacielowi. Zdałam sobie sprawę, że nie jestem wiarygodna, a to wprawiało innych w zakłopotanie, a nawet bawiło. Wszystko, w co wierzyłam na temat Rosji, świata i siebie samego, rozpadło się. To było dezorientujące i samotne. Nie mogłam rozmawiać z rodzicami, bo oni nadal byli za Putinem. Nie mogłam też rozmawiać o tym z moimi rosyjskimi przyjaciółmi — albo ignorowali politykę, albo stawali w defensywie, przedstawiając swoje poglądy jako jedyne słuszne. Moi przyjaciele w USA nie byli w stanie pojąć rozmiaru osobistej straty. Nie wiedziałam już, kim jestem i w co wierzę. W następnym semestrze zajęcia ze stosunków międzynarodowych pomogły mi nauczyć się, że w polityce międzynarodowej nie ma czegoś takiego jak "dobry człowiek", że świat jest bardziej skomplikowany. Oparłam się na Sally, profesor pasjonującej się polityką rosyjską, która polecając książki i prowadząc wiele rozmów, przeprowadziła mnie przez proces łączenia prawdy o polityce i historii Rosji. Prawie codziennie wpadałam do jej małego biura, żeby porozmawiać o tym, co przeczytałam w książkach, które Sally mi pożyczyła — o masowych grobach z czasów represji stalinowskich, o otruciu Aleksandra Litwinienki, o korupcji i mściwości Putina. Rozmawialiśmy też o moich rodzicach — ich przekonania zaczęły przypominać teorie spiskowe, obracające się wokół głównego tematu, jakim jest wielowiekowa próba zatuszowania wielkości Rosji. Wierzyli w przeciwstawne rzeczy w tym samym czasie, przechodząc od "Putin jest skorumpowany" do "Putin to najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się Rosji" w ciągu jednej rozmowy. Byłam zaskoczona, że tak wiele z tego, co uważałam za "wiedzę powszechną", pochodziło z propagandy i teorii spiskowych. Nie, Ukraina nie kradła rosyjskiego gazu przez lata. Nie, Hillary Clinton nie stała za protestami w Rosji w 2011 r. Nie, Barack Obama nie jest muzułmaninem (wstyd przyznać, że sprawdziłam to kilka lat temu). Wykonałam wiele pracy, żeby naprawić szkody, ale od czasu do czasu łapię się na tym, że używam jakichś bzdur jako argumentów zakorzenionych w tym, co uważam za historię lub naukę, i muszę ponownie analizować swój sposób myślenia. To doświadczenie jest powszechne wśród ludzi, którzy porzucili przekonania, które kiedyś kształtowały ich tożsamość. Mój mąż, Amerykanin, który został wychowany jako katolik, miał podobne doświadczenie, gdy w szkole średniej przewartościował swój związek z religią. Dzięki mojemu reportażowi o QAnon poznałam ludzi, którzy zrekonstruowali swoje przekonania po tym, jak zdali sobie sprawę, że ich wychowanie podsycane przez spiski było pełne fałszu. Ci, którzy odeszli z QAnon, opisują to samo poczucie dezorientacji i politycznej bezdomności. Sally i ja nadal czasami rozmawiamy o książkach i polityce. Ostatnio powiedziała mi, że nie miała pojęcia, jak bardzo przyczyniła się do mojej przemiany. Bez niej pogrążyłabym się z powrotem w propagandzie lub straciłbym rozum. Foto: Antoine GYORI/Sygma / Getty Images Władimir Putin (zdjęcie z 2001 r.) Będę próbowała dalej Moja polityczna przemiana nie była łatwa także dla moich rodziców. Jedną rzeczą jest pozwolić dziecku przenieść się na drugi koniec świata — zupełnie inną rzeczą jest obserwowanie, jak ta przeprowadzka zmienia ją, sprawiając, że coraz trudniej jest rozmawiać o rzeczach, które kiedyś były "wiedzą powszechną". Nie mogliśmy łatwo dzielić się tym, co nam leży na sercu, gdy chodziło o politykę. Najczęściej, aby uniknąć podsycanych przez propagandę nieporozumień, w ogóle unikaliśmy tego tematu. Potem, 24 lutego, Rosja najechała na Ukrainę i wszystko się zmieniło. Nagle te polityczne spory miały bardzo realne i bardzo krwawe konsekwencje. Rosyjska propaganda nasiliła się, wykorzystując traumę pokoleniową z czasów II wojny światowej i nazywając Ukraińców "nazistami", by usprawiedliwić inwazję. Mój ojciec zadzwonił do mnie następnego dnia, by uzyskać wsparcie emocjonalne. Mogłam powiedzieć, że był tak samo zdruzgotany, jak ja. Coś w jego sposobie mówienia, kiedy powiedział: "Robimy to, żeby pozbyć się nazistów", zdradzało potrzebę dodania mu otuchy. Powinnam była wtedy naciskać — później powiedział mi, że miał wątpliwości na początku wojny. Ale teraz zrobił swoje "badania" i jest pewien, że Rosja postąpiła słusznie. Kilka dni po rozpoczęciu wojny moja mama wysłała mi wiadomość, w której ostrzegła mnie, że nawet polubienie postów krytycznych wobec Rosji jest udziałem w wojnie informacyjnej. Następnie zaczęła wysyłać mi sugestie, żebym wysyłała "pozytywne myśli" na Ukrainę, żeby wyrównać "negatywne" myśli na świecie. Moi rodzice i ja oddaliliśmy się od siebie jeszcze bardziej. Wzrasta w nich patriotyzm związany z przekonaniem, że "Rosjanie likwidują nazistów i ratują cywilów". Wierzą, że zbrodnie popełniane przez rosyjskich żołnierzy na Ukraińcach są albo popełniane przez samych Ukraińców, albo są inscenizowane. Poświęciłam swoją energię na relacjonowanie Ukrainy i szkód, jakie wyrządzili Rosjanie. Na potrzeby jednego artykułu rozmawiałam z uchodźcami, którzy uciekli ze swoich domów i opowiedzieli mi straszne historie o tym, co widzieli — bombardowania cywilnych budynków mieszkalnych, niesprowokowane strzelanie do cywilów. Media podawały o wiele więcej informacji o zbrodniach: przemoc seksualna wobec kobiet i dzieci, obrazy ciał leżących w Buczy, ludobójstwo na ludziach, których rosyjska propaganda wciąż uważa za naszych braci i siostry. Raz rozmawiałam z ojcem o tym, że piszę o wojnie. Nie czytał moich opowiadań i nie zgadzał się z moim stanowiskiem, ale był ze mnie dumny, że bronię tego, co uważam za słuszne. Moi rodzice wiele poświęcili, abym mogła wyjechać do Stanów Zjednoczonych, mimo że bardzo nie lubią amerykańskiego rządu. Wspierali mnie na każdym kroku. Niedawno rozmawiałam o ich stanowisku politycznym z moją rosyjską przyjaciółką, która ich zna. Była bardzo zaskoczona, gdy to usłyszała. — Twoi rodzice? Naprawdę? — zapytała. Sprzymierzanie się moich rodziców z Kremlem nie ma sensu — są inteligentni, wykształceni, dociekliwi, mili. Mieli więcej zalet niż wielu Rosjan wystawionych na działanie propagandy, ale i tak ich ona dopadła. Inwazja wydaje się popularna w Rosji. Według różnych sondaży, ponad połowa ludności aprobuje ją. Nie jest jednak jasne, co ludzie naprawdę czują — niektórzy mogą mówić to, co uważają, że powinni mówić. Nawet ci Rosjanie, którzy mają dostęp do informacji z zewnątrz, wciąż odrzucają doniesienia o rosyjskiej agresji: "Wszyscy kłamią" — mówią. Jest to jeden z najskuteczniejszych pomysłów na powstrzymanie myśli, z jakimi wielokrotnie się spotkałam, i przypisuję go zalewowi rosyjskiej propagandy. Są też tacy, którzy mają pytania, ale myśl, że rosyjscy żołnierze mogą być tak brutalni, jest dla nich niewyobrażalna. To właśnie do tej drugiej grupy mam nadzieję dotrzeć. Ten rozlew krwi zmusił mnie do zrozumienia, że istnieje moralny obowiązek powstrzymania tej wojny i tego potwora napędzanego propagandą. Nie można winić za te okropności wyłącznie propagandy — jest wielu Rosjan mieszkających za granicą, którzy mają kontakt z mediami pokazującymi okrucieństwa, jakich rosyjscy żołnierze dopuszczają się wobec ukraińskich cywilów, a mimo to nadal popierają oni wojnę. Jednak stawka, o jaką trzeba się starać, by dotrzeć do rosyjskojęzycznych odbiorców, jest tak wysoka, jak nigdy dotąd. My, jako osoby rosyjskojęzyczne, musimy prowadzić trudne rozmowy z tymi, którzy wierzą w spiski i dezinformację. Nadal próbuję rozmawiać z moimi rodzicami o wojnie. Przywołuję konkretne okrucieństwa z wiadomości, opowiadam im historie ludzi, których znam. Mówię tak długo, aż są zbyt zirytowani, żeby słuchać. Może pewnego dnia zaczną wątpić. Kiedy ten dzień nadejdzie, będę przy nich, by pomóc im odkryć prawdę.
Tylko rozładowanie tego stresu trwało przez chwilę, z czasem coraz więcej było bólu fizycznego, poczucia zeszmacenia, samotności, wszystko wracało z podwojoną siłą. Czułam się obrzydliwie, miałam poczucie winy, czasem się mimo wszystko konfrontowałam z rzeczywistością i widziałam, że nie umiem żyć normalnie.Jak na gotówkę przeliczyć lata pracy kilku pokoleń? Jak oszacować wartość zniszczonego zdrowia? Ile można zapłacić za czas, który ojciec stracił z dorastania syna? Czy jakiekolwiek pieniądze są w stanie zrekompensować ludziom utratę domów? Nie budynków, ale domów, w których znaleźli szczęście i spokój? Szanowny Czytelniku! Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock). Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego. Kliknij tutaj, aby zaakceptować Dostaną potężne odszkodowania. Protestują, bo chcą wydrzeć więcej, a potem za te miliony kupią sobie nowiutkie domy. A teraz tylko krzyczą. Pieniacze. Zaścianek. Ciemnogród. Nie rozumieją potrzeby rozwoju – to opinie, które w internecie można wyczytać o ludziach protestujących przeciwko planom budowy szybkich kolei. Odwiedziłam trzy z bardzo wielu takich rodzin. W samej gminie Zamość wywłaszczeniami zagrożonych jest ponad 100 domów. Cztery pokolenia pod jednym dachem Żdanów. Okazały, piętrowy, starannie wykończony dom z nowiutką elewacją. Zadbane podwórko z ogródkiem, równiutko ułożonymi chodnikami, dorodnymi roślinami, starymi, ale świetnie utrzymanymi pomieszczeniami gospodarczymi i gołębnikiem pełnym ptaków. Pod położonym niedawno nowym dachem, w domu z wymienionymi niedawno oknami mieszka kilkupokoleniowa rodzina. Seniorzy to 84-letnia pani Zuzanna Kapłon i jej 92-letni mąż Marian. Mieszka z nimi ich córka Grażyna Koczwara z mężem Tadeuszem. Jest jeszcze ich córka Ewelina i jej mąż Michał oraz mała Zuzia. Jeżeli spośród planowanych linii szybkiej kolei, które mają prowadzić do planowanego przez rząd Centralnego Portu Komunikacyjnego wybrany zostanie wariant różowy, stracą wszystko, na co każde z tych pokoleń od lat pracowało. Starych drzew się nie przesadza, za żadne pieniądze – mówią Lucyna i Tadeusz Brzozowscy z Lipska Stracą swój dom, w którym się dorabiali i który przez lata starannie urządzali, z którym wiąże się ich przeszłość, ale z którym też wiązali jakieś plany na przyszłość. A to tylko jeden z kilkudziesięciu domów i tylko w tej jednej wiosce, które mogą zniknąć z powierzchni ziemi, jeśli rządowe plany wejdą w życie. Dlatego właśnie, podobnie jak mieszkańcy innych miejscowości gminy Zamość protestują. Cała rodzina zapewnia, że nie ma odszkodowania, które byłoby w stanie w najmniejszym choćby stopniu zwrócić im to, co w swój dom włożyli. To „coś” wartości materialnej nie ma. – Tę działkę, 30 arów, dostałam od moich rodziców – wspomina pani Zuzanna. Kiedy wyszła za mąż, zaczęli z mężem myśleć o własnym domu. Pan Marian pracował. Co miesiąc przynosił pensję. Marną, bo marną, ale żyli skromnie, oszczędzali, odkładali grosz do grosza, zaczęli się budować. I gospodarzyli. Na polu mieli buraki, trochę ziemniaków, później pojawiły się zwierzęta, głównie świnie. Hodowla na początku maleńka, z czasem się rozrastała. Żeby gospodarstwo utrzymać i rozwijać, bardzo ciężko pracowali. Ale mieli z tego radość i satysfakcję. Dom był najpierw parterowy. Ale potem na świat przychodziły dzieci. Synowie poszli na swoje. Jeden dla własnej rodziny także zbudował dom, po sąsiedzku (ta posesja też jest na trasie różowego wariantu). Drugi z synów, Ireneusz Kapłon przeprowadził się ciut dalej, ale także mieszka w Żdanowie. – Byliśmy tutaj zawsze i zawsze wszystko robiliśmy dla dzieci. I cieszyliśmy się, że one chcą być blisko nas – mówi z trudem pan Marian. Z rodzicami została pani Grażyna. Gdy wyszła za mąż, dom trzeba było powiększyć o piętro. – Mąż na to od 20 lat pracował za granicą. Każde pieniądze, jakie wysyłał, szły a to na rozbudowę, a to na wyposażenie, meblowanie, żeby urządzić go jak najlepiej, a później remontować. To jak worek bez dna – opowiada kobieta. Bo chcieli, żeby żyło im się tutaj razem po prostu dobrze i spokojnie. I cieszyli się, że córka także postanowiła właśnie w rodzinnym domu zamieszkać ze swoim mężem i córeczką. – Pracowaliśmy oboje za granicą. Różnie tam bywało, ale zawsze człowiek miał w tyle głowy, że tu w Żdanowie jest dom i że mamy do czego wracać. Wróciliśmy, a teraz nie wiemy czy będziemy mogli tutaj zostać – mówi ze łzami w oczach Ewelina Popko. Ja na ten dom dla mojej rodziny pracowałem latami. Wiem, ile mnie to kosztowało. Nikt nie jest w stanie mi za to zapłacić – przekonuje Piotr Hadło Jej mama też płacze, kiedy pytam, czego byłoby jej najbardziej żal, gdyby musiała się wyprowadzić. Łez nie potrafi powstrzymać również pani Zuzanna. Odkąd kilka tygodni temu zaczęło się mówić coraz częściej o CPK, tak właśnie wygląda ich życie. W codziennych czynnościach, które kiedyś sprawiały radość, teraz trudno ją odnaleźć. – Widzę po rodzicach, jak bardzo to jest dla nich trudne. Naprawdę ich to wykańcza. Tata musi leki na ciśnienie brać w podwójnej dawce, żeby jakoś funkcjonować – opowiada wyraźnie wzruszony Ireneusz Kapłon. I dodaje. – Przecież nawet starego psa się bierze na dożywocie i trzyma do końca, a starych ludzi chcą przeganiać? A najgorsze jest to, że wszyscy mają poczucie, iż dla władz CPK i dla projektantów nic a nic nie znaczą. – Poprowadzili sobie te swoje trasy zza biurka, nikt tu nie przyjechał, żeby zobaczyć jak nasze wioski wyglądają, ile i jakich domów są gotowi z ziemią zrównać. Jakby tu byli, to może by się zorientowali, że wystarczyłoby tę kreskę kawałek przesunąć, żeby tory biegły po polach, a nie po domach – denerwuje się młodszy Kapłon. Rodzina ma pole niedaleko swojej posesji, w dwóch kawałkach po 2 hektary. – Ja bym im to wszystko za darmo oddała, żeby tylko nie kazali nam się z domu wynosić – mówi z pełnym przekonaniem pani Grażyna. I ma żal, że nikt nic im nie wyjaśnił. Każdego dnia zastanawia się, czy jak przyjdzie co do czego będzie miała tydzień czy dwa, a może kilka miesięcy na to, żeby spakować siebie, rodziców, córkę, wnuczkę, cały dobytek i się wynieść. – Tylko dokąd? – pyta smutno. Każda grudka ziemi była w mojej dłoni Lipsko. Dom na samym końcu wsi, na niewielkim wzniesieniu, piętrowy. Dookoła czyściuteńko, Nie ma przepychu, jest porządek. Widać, że ktoś o to obejście bardzo dba. Rosną owocowe drzewka, są owocowe krzewy, jest ogród warzywny. Siadamy przy plastikowym stole, na plastikowych krzesełkach, pod rozłożystą jabłonką, wiekową, która wyjątkowo w tym roku obrodziła. Cień daje ukojenie w upalne popołudnie. Państwo Zuzanna i Marian Kapłonowie ze Żdanowa z synem Ireneuszem i córką Grażyną, wnuczką Eweliną i prawnuczką Zuzią – To jest nasze ulubione miejsce – mówi pani Lucyna Brzozowska. Kiedy ona i jej mąż Tadeusz byli młodzi, mieli książeczki mieszkaniowe. Mogli je zamienić na mieszkanie w bloku w mieście. – Ale tata płakał, pamiętam go jak dzisiaj i mówił, żebym tutaj została, bo ta ziemia należy do rodziny. Tak prosił... – wspomina kobieta. Zostali. Po ślubie, na początku lat 70. mieszkali z rodzicami i latami odkładali na własny dom. W końcu go zaczęli budować, powolutku, etapami, bo pieniędzy nigdy za dużo nie było. I gospodarzyli. Za podwórkiem z domem jest pole. Ponad 7 ha. – A z tego przeszło 5 hektarów to bardzo dobre gleby, rędziny, jedne z najlepszych – mówi z dumą Tadeusz Brzozowski. A za polem mają jeszcze kawałeczek własnego brzozowego lasu. Niewielki, ale piękny. Jak synowie ze swoimi rodzinami przyjeżdżają w odwiedziny, wszyscy lubią tam chodzić. Jest cicho i spokojnie. Jest dobrze. A właściwie było. Do maja tego roku. Wtedy Brzozowscy dowiedzieli się od kogoś z sąsiadów, że są plany na szybką kolej i że jeden z wariantów tras biegnie przez ich dom, przez ich podwórko i pola. Jeśli wybrany zostanie wariant czerwony, stracą niemal wszystko. – To było jak grom z jasnego nieba – mówi pani Lucyna. Jej mąż tak się wtedy zdenerwował, że cały się dosłownie trząsł. A ona martwiła się i martwi do dziś o niego. Bo pan Tadeusz jest po dwóch zawałach, ma wstawiony stymulator. Nerwy mu nie służą, a denerwuje się każdego dnia od wielu tygodni. – Kładę się z tą myślą, budzę się w nocy i o tym myślę, wstaję rano i jest to samo – mówi drżącym głosem mężczyzna. Jesienią dosadził kilka małych jabłonek. Jeszcze w kwietniu je ogrodził, żeby kury nie grzebały, a teraz chodzi koło nich i zastanawia się, czy kiedykolwiek będzie mógł na nich zobaczyć owoce. – To samo z borówką amerykańską. Posadziliśmy, kilka owoców ma, a ja zamiast się cieszyć, to myślę, czy za rok, znowu będzie je można spróbować – mówi pan Brzozowski. Bo wizja utraty tego, na co dziesięcioleciami, dzień w dzień pracowali odbiera starszym państwu chęć do życia i jakąkolwiek radość z niego. – Tak, jak byśmy wyrok usłyszeli. Tylko nie wiadomo z jakiego artykułu i za co. Zawsze żyliśmy uczciwie, spokojnie – ocenia smutno pani Lucyna. A nie chcą od życia wiele. Jedynie dożyć w spokoju tu, gdzie czują się u siebie. Nic więcej. Perspektywa wywłaszczenia jest dla nich przerażająca. – Dla naszego pokolenia skojarzenie jest jedno: wojna i wysiedlenia. Wtedy przychodzili z karabinami i wyganiali ludzi z domów. Teraz chcą zrobić to samo, tylko bez karabinów – konstatuje 72-letni mężczyzna. Nie zastanawiają się nawet, ile ktoś będzie gotów im za ich własność, która podobno jest święta, zapłacić. Na żadne pieniądze nie da się przeliczyć lat, które tutaj spędzili, trudu jaki w to wszystko włożyli, zdrowia, jakie stracili ciężko pracując, by stworzyć dom dla siebie, a może i dla dzieci. Bo synowie wspominali, że może kiedyś wróciliby do Lipska. – Tu naprawdę każdą grudkę ziemi miałem w dłoni, na wszystko zapracowałem, we wszystkim co mamy jest kawałeczek naszego życia. Ile to może być warte? Ktoś umie to w ogóle ocenić? – pyta retorycznie pan Tadeusz. I dodaje. – Ta ziemia to chleb. Tego nie wolno człowiekowi odebrać. – Starych drzew się nie przesadza. A my mamy gdzieś życie zaczynać na nowo? Jak to? – dodaje pani Lucyna. Chciałaby nie myśleć o tym, co może ich spotkać. Ale nie potrafi. – Teraz to się zastanawiam czy choć jeszcze jedne święta w domu spędzimy z naszymi dziećmi, z wnukami. Czy jeszcze będziemy choinkę ubierać, światełka zapalać, żeby było ładniej – zwierza się kobieta. Oboje martwią się nie tylko o dom, ale i o figurkę, która przed nim stoi. Jest zabytkowa, z XVIII wieku, ludzie ją postawili, żeby Bogu dziękować, że nie wszyscy zmarli w epidemii, jaka nawiedziła wtedy te tereny. Państwa Brzozowskich wcale nie pociesza fakt, że jeśli linia czerwona nie zostanie wybrana, to zostaną na swoim. Bo wie, że gdzieś indziej ludzi spotka to, co ich być może ominie. – I tak jak ja teraz płaczę, pewnie i oni płaczą. Więc jak się cieszyć? I jak można cokolwiek na takim ludzkim nieszczęściu budować? – wzdycha pani Lucyna. Domu mojej rodziny nie oddam – Ja stąd dobrowolnie nie wyjdę. A jak mnie wyprowadzą, wrócę. Nie oddam po dobroci tego, co dla swojej rodziny stworzyłem – w głosie Piotra Hadło, czterdziestokilkuletniego mężczyzny nie ma ani grama niepewności. Ze swoją żoną i dwojgiem dzieci mieszka w Zwódnem. W nowiutkim, nowoczesnym, gustownie wykończonym i urządzonym domu. Otacza go piękny ogród z alejkami, modnymi drzewkami, krzewami, kwiatami. Nic tu nie jest przypadkowe. Wszystko jest przemyślane i na swoim miejscu. Tak to planowali, żeby stworzyć sobie miejsce idealne, wymarzone. Dlatego jest i mały ogród z warzywami, i altanka z bujanym fotelem i śliczny, różowy domek dla 3-letniej córeczki. Stanął ledwie rok temu. Pan Piotr dokładnie wie, ile to kosztowało. I wcale nie mówi o pieniądzach, bo żeby je zarobić, musiał w życiu bardzo, bardzo wiele poświęcić. – Pracuję od 17 roku życia, a na ten dom zarabiałem już po ślubie wiele, wiele lat. Wtedy mieszkaliśmy w bloku z rodzicami. Ale postanowiliśmy pójść na swoje, na działkę, którą żona dostała od swoich rodziców, a oni od swoich. Ta ziemia była w rodzinie jeszcze przed wojną – opowiada mężczyzna. Zaciągnęli kredyt. Niemały. Jeszcze go spłacają, a w perspektywie mają kolejnych kilkanaście lat z ratami. Ale jak dom już stał i nawet nie było w nim mebli, to zaraz się wprowadzili, żeby w końcu być na swoim. – Tyle że telewizor jakiś kupiliśmy, a antena na kiju od szczotki stała. I było już dobrze – wspomina z rozrzewnieniem pierwsze chwile w ich wspólnym domu. Mieszkają tu cztery lata i przez cały ten czas do domu dokładają, bo ciągle jest jeszcze coś do zrobienia. Tutaj urodziła się ich córeczka. Ale dzieciństwa 13-letniego syna pan Piotr prawie nie pamięta. Bo żeby stworzyć dla wszystkich dom, pracował, pracował, pracował. – Wyjeżdżałem w nocy, wracałem w nocy i tak latami. Ale wiedziałem po co to robię i stąd miałem siłę. Teraz już nie dałbym rady. Dlatego domu nie oddam. Za żadne pieniądze – mówi. Podobnych jak oni rodzin w Zwódnem jest bardzo wiele. Są ludzie starsi, ale dominują młodzi, z dziećmi. Nikt z nich niczego w prezencie od życia nie dostał, każdy na wszystko musiał zapracować. Wielu jest dopiero w trakcie budowy. Oczywiście realizują je na kredyt i choć wizja wywłaszczeń raczej pozbawia chęci do pracy, to jednak muszą te inwestycje kontynuować, bo banki cisną i pilnują, na co dały pieniądze. Pan Piotr wie, że podobnie jak on myślą także sąsiedzi. Ludzie są zdeterminowani. Mówią, że jak przyjdzie co do czego, może dojść do tragedii, bo co podwórko, to dramat innej rodziny. A jeśli zaczną wywłaszczać, będzie jeszcze gorzej. – Choćby nie wiem jakie pieniądze płacili, ale zakładam, że to na nas będą oszczędzać, bo przecież nie na wykonawcach, to nikt nie będzie w stanie odbudować tego, na co przez lata pracował – ocenia Hadło. I jeszcze raz dodaje, że on żadnych pieniędzy nie chce. – Co miałbym z nimi zrobić jako bezdomny? Przykryć siebie, żonę i dzieci? Domek papierowy z nich jak z kart budować? – pyta retorycznie. I nie potrafi pogodzić się z tym, że kiedy plany budowy CPK i szybkiej kolei ruszały, nikt się ani w Zwódnem, ani żadnej innej wiosce nie pojawił. Dopiero ostatnio jakieś śmigłowce latały i robiły pomiary, a jacyś ludzie po polach chodzili i coś wiercili. Piotr Hadło, podobnie jak wielu innych jest przekonany, że szybką kolej można było projektować inaczej. – Przez te kilkanaście lat, jak pracowałem, jeździłem niemal dzień w dzień do Warszawy. Widziałem, jak powstawała „eska”, widziałem, którędy szła i co tam w międzyczasie znikało. Może kilka domów, no i jeden taki bar, co stał w polu. Nic więcej. A u nas po tej inwestycji będą umierać całe wioski – podsumowuje mieszkaniec Zwódnego. Warianty Projektanci pracujący dla CPK przewidzieli cztery różne warianty dla torów szybkiej kolei w ramach tzw. szprychy nr 5 od Trawnik do granicy z Ukrainą. Zagrożone wywłaszczeniami są nie tylko rodziny z okolic Zamościa, ale też Krasnegostawu, gminy Izbica, ale również gminy Tomaszów Lubelski i Bełżca, przez którego centrum projektanci przewidzieli przebieg każdej z czterech projektowanych tras.
Błąd 404 Przykro nam, ale nie ma strony, której szukasz. Wyszukaj w serwisie Sprawdź najczęściej czytane artykuły ŚwiatWojna w Ukrainie53 ukraińskich jeńców zabitych w jednym baraku. Batalion „Azow” zapowiada zemstę ŻycieŚwiatKsiądz pobił się z żałobnikami. Poszło o zbyt niską ofiarę. Jest nagranie Wideo KrajPolitykaŚwiatPodróżePolak zdobył Broad Peak i pozdrowił Krystynę Pawłowicz. Sędzia TK zareagowała i usunęła wpis Więcej artykułów Sprawdź najczęściej oglądane galerie GaleriaNieznana Chorwacja. W te miejsca dociera niewielu turystów Galeria GaleriaMaja Sablewska przechodzi do Polsatu Galeria GaleriaRobert Janowski zmienił fryzurę. Jak teraz wygląda? Galeria Zobacz więcej galerii Najnowsze widomościWydarzeniaPolitykaKrajŚwiatŻycie Piłka nożnaSportPierwsza porażka Legii Warszawy w tym sezonie. Młodzieżowcy rozmontowali ekipę Wojskowych Finanse i inwestycjeKulturaKrajWrocław dopłacił do koncertu Dawida Podsiadły. Kwota idzie w miliony KrajKryzys na granicyPosłanka wstawiła zdjęcie „okna życia” w murze na granicy. Rzeczniczka SG dementuje Finanse i inwestycjeGospodarkaKrajWakacje kredytowe. „Od 10 lat nie zdarzyło się nic tak dobrego” Piłka nożnaSportRaków Częstochowa się wzmacnia. Sensacyjny transfer ze Skandynawii Prime timeGwiazdyTelewizjaMuzykaKulturaQUIZ z ikon popkultury! Elvis Presley, Greta Garbo i Marilyn Monroe Quiz Uwaga! TVNKrajŻycieUwaga! TVN: Gęsty pył zatruwa im życie. „Wszystko leci do naszych mieszkań” Wideo Reprezentacja Polski w piłce nożnejPiłka nożnaSportAnglicy mocno o Czesławie Michniewiczu. Chodzi o warunek postawiony Krystianowi Bielikowi PolitykaKraj„Wiadomości” wskazały Tuskowi, kogo powinien usunąć z PO. Poszło o wypowiedź Lenza ŻycieŚwiatKsiądz pobił się z żałobnikami. Poszło o zbyt niską ofiarę. Jest nagranie Wideo Piłka nożnaSportPrezes FC Barcelony marzy o powrocie Leo Messiego. Jasna deklaracja Joana Laporty Finanse i inwestycjeGospodarkaPolitykaŚwiatBiden zaskakująco szczerze: Działania rządu mogą być frustrujące, a czasem nawet wkurzające Więcej widomościStrona głównaDara Roberts podzieliła się z użytkownikami TikToka żartem, jaki ona i pozostali bliscy spłatali jej bratu – Sethowi. Mimo że udało się zrealizować zamierzony scenariusz, wielu internautów nie podzielało entuzjazmu rodziny. Dowodzili, że doszło do okrucieństwa. .